wtorek, 26 kwietnia 2016

Filipińska sałatka z jadalnymi kwiatami

W poprzednim poście opisywałam moje doświadczenia z Restaurant Week, tegoroczna kwietniowa edycja inspirowana była kwiatami jadalnymi. Obowiązkowo musiałam więc wrócić do sałatki kwiatowej, którą jadłam w Bohol Bee Farm  na Filipinach. Pamiętacie ją? Pisałam o niej już tutaj. Musze przyznać z ręką na sercu, że była to jedna z najlepszych sałatek jakie jadłam w życiu. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała odtworzyć jej w swojej kuchni, czekałam tylko na wiosnę,  która dostarczyła mi kluczowy składnik, czyli jadalne kwiaty. Ja użyłam bratków i stokrotek, ale do wyboru macie całkiem sporo innych gatunków, jak chociażby fiołki, koniczynę, nagietki, nasturcje, róże, chabry, kwiaty ogórecznika, rumianku itd. Sezon kwiatowy dopiero się rozpoczął, więc do tego dania z pewnością będę wracała, za każdym razem w trochę innej odsłonie. 
Mimo, że jest to sałatka, to jednak bardzo sycąca, bo w jej skład wchodzi mięso z kurczaka i orzechy arachidowe, w tropikach zupełnie wystarcza na obiad dla przeciętnej kobiety z północy ;) Kropką nad "i" jest genialny sos. Obawiałam się, że nie będę potrafiła go odtworzyć, ale chyba udało mi się rozgryźć większość składników i wyszedł, bardzo podobny, może tylko odrobinę mniej pikantny. Dobra, dość tej gadaniny, UWAGA! podaję przepis: 

Składniki sałatki:

kilka liści sałaty strzępiastej
2 garście jadalnych kwiatów (w tym przypadku bratki i stokrotki)
1 pojedyncza pierś z kurczaka, lub mięso z udka (bez skóry) 
1 cebula
pół szklanki orzechów arachidowych
olej sezamowy, lub kokosowy do smażenia 

Składniki sosu:

kawałek imbiru (około 5 cm)
garść orzechów arachidowych
4 łyżki oleju arachidowego (można zastąpić innym neutralnym w smaku)
sok z jednej małej cytryny
1 i 1/2 łyżeczki miodu
pieprz
sól

Wykonanie:

Cebulę i kurczaka bardzo drobno siekamy i podsmażamy na oleju, aż ładnie się zrumienią, w międzyczasie doprawiamy je solą i pieprzem, pod koniec smażenia dodajemy do nich pół szklanki orzechów arachidowych, które należy wcześniej uprażyć na suchej patelni. Mieszamy wszystko razem i odstawiam, aby lekko przestygło. Miskę wykładamy liśćmi sałaty, na nie nakładamy kurczaka z cebulką i orzechami (w momencie podania nie powinny być, ani gorące ani całkiem zimne, najlepiej lekko ciepłe), przykrywamy z wierzchu kwiatami. Osobno podajemy sos do polania sałatki. Sos robimy z obranego i utartego na tarce świeżego imbiru, który łączymy z pozostałymi składnikami i blendujemy na gładko (orzechy można wcześniej namoczyć, ale jeśli mamy dobry blender, to nie jest to koniecznie), polewamy nim danie według uznania. To właściwie tyle, można już jeść ;) 

Ps. Obawiam się, że moje kwiaty na balkonie nie przeżyją zbyt długo

niedziela, 24 kwietnia 2016

Celiak na Restaurant Week. Miało być tak pięknie, a wyszło jak wyszło.

Wnętrze restauracji "Aliki" we Wrocławiu, zdjęcie pochodzi ze strony restaurantweek.pl
              W tym miesiącu odbywał się w całej Polsce festiwal kulinarny "Restaurant Week". W skrócie - wydarzenie poległo na tym, że mieliśmy okazję zarezerwować stolik i w okazyjnej cenie 39 zł spróbować "trzydaniowego doświadczenia restauracyjnego" w jednej, lub kilku wybranych przez nas restauracjach w całej Polsce, które w tej akcji uczestniczyły. Jak można przeczytać na stronie restaurantweek.pl jest to "starannie wybrana grupa najlepszych i najbardziej autorskich Restauracji polskich miast". 
Idea moim zdaniem bardzo fajna, wiec zaczęłam przeglądać oferty wrocławskich lokali w nadziei, że znajdę jakąś propozycję dla siebie. Rzeczywiście restauracja Patio deklarowała możliwość przygotowania dań w wersji bezglutenowej, należy ona do programu "menu bez glutenu," sprawdziłam więc, jakie jeszcze lokale z tej listy biorą udział w festiwalu. Znalazłam La Maddalenę, w której byłam już wcześniej i Alyki, gdzie od pewnego czasu planowałam się wybrać. Co prawda nie proponowały one menu festiwalowego bez glutenu, ale pomyślałam, że nie zaszkodzi zapytać. Mój wybór padł na Alyki, ponieważ ich propozycja dań zachwyciła mnie. Były to: consomme limonkowe / parmezanowa polenta / rostbef na różowo / pianka z kwiatu bzu czarnego / twarożek miętowy na przystawkę. Danie główne: kaczka sous-vide / żółty pęczak / puree marchewkowo-pomarańczowe / rzepa arbuzowa / wiśnie / kwiaty jadalne i deser: ciasteczko / pianka z płatkami róży / biała czekolada / salsa kiwi & mięta. Sami przyznacie, że brzmi i wygląda cudownie, warto wspomnieć, że motywem przewodnim tegorocznej wiosennej edycji były kwiaty jadalne.
Propozycja menu festiwalowego, serwowanego w restauracji, "Alyki", zdjęcie pochodzą ze strony restaurantweek.pl
Wysłałam wiadomość i otrzymałam odpowiedź, że oczywiście nie ma żadnego problemu, mogę spokojnie rezerwować stolik, tylko, żebym poinformowała wcześniej, kiedy dokładnie przyjdę, aby moja bezglutenowa wersja była przygotowana. Podczas rezerwacji, dodałam w komentarzu informację o tym, że zamawiam jeden zestaw bezglutenowy dla osoby chorującej na celiakię, a dwa dni przed wizyta w restauracji, jeszcze raz upewniłam się, czy takie dania będą dla mnie przygotowane, podałam datę i godzinę rezerwacji, wszystko zostało potwierdzone. 
Zaraz po wejściu do restauracji zostaliśmy powitani przez kelnerkę, której zgłosiłam swoją dietę. Usiedliśmy zamówiliśmy winko, rozejrzeliśmy się po lokalu, który okazał się bardzo przytulny, wystrój inspirowany podróżami, nadaje temu miejscu jego własny charakter i zdradza profil restauracji.
Po chwili otrzymaliśmy pierwsze danie, kelnerka opowiedziała nam o nim i poinformowała mnie, że polenta jest z kukurydzy, więc nie ma w składzie glutenu i mogę bez obaw jeść. Danie było absolutnie fenomenalne. Na kukurydzianej polencie z parmezanem leżał plasterek cudownie różowego roztbefu i kleksiki miętowego twarożku, wszystko przystrojone było świeżymi kwiatami i kiełkami groszku. Obok spoczywała pianka o smaku kwiatu czarnego bzu. Do tego dostałam w dzbanuszku consomme (klarowny bulion) z nuta limonki, który należało delikatnie nalać na talerz, tak aby nie zniszczyć pianki. Pierwszy raz jadłam taką kompozycję, smaki bardzo fajnie się przenikały i uzupełniały, szczególnie zachwyciłam mnie ta lekka kwiatowa pianka. 
Bardzo udana przystawka ;)
 Niestety później było już tylko gorzej. Danie główne serwowane było na pęczaku, spodziewałam się więc, że mój składnik zostanie wymieniony na coś innego, chociażby na ryż. Pół biedy gdyby, zwyczajnie został pominięty, ale dostałam moje danie, bez sosu wiśniowego, który był dodatkiem, a mógł zawierać mąkę, ale niestety pęczak na talerzu był ...hmm...przeoczyli? Całe szczęście, że umiem to rozpoznać ;), zwróciłam uwagę kelnerce, oczywiście zareagowała, jak należy, poszła wyjaśnić sprawę do kuchni. Jakie jednak było moje zdziwienie, gdy dziewczyna wróciła z informacją, że kucharz, kazał przekazać, że mogę spokojnie jeść, bo zapewnia, że pęczak nie ma glutenu!!! SZOK! Wyjaśniłam grzecznie, że ja z kolei go zapewniam, iż niestety pęczak ma gluten, bo jest z jęczmienia, a jęczmień jest zbożem niedozwolonym na diecie bezglutenowej i bardzo dziękuję, ale nie mogę tego zjeść, bo nie chcę ryzykować wątpliwej przyjemności, jaką jest pobyt w szpitalu. Skończyło się na tym, że obsługa bardzo mnie przeprosiła i dostałam nowe danie, już bez kaszy. Przeprosiny przyjęte, danie pyszne, szczególnie kaczka, ale nie zmienia to faktu, że taki błąd nie powinien mieć miejsca w restauracji należącej do programu "menu bez glutenu", to niewybaczalna wpadka, mogąca kosztować kogoś zdrowie, pobyt w szpitalu, kilka dni wyciętych z życiorysu, zwyczajnie - cierpienie. O innych konsekwencjach już nie będę wspominała, każdy Celiak wie czym się kończy nieprzestrzeganie diety.
Moje danie główne, już bez kaszy.
Wpadkę choć tragiczną, można było jeszcze uratować deserem. Wyczekiwana przeze mnie pianka z płatkami róż, niestety nie dotarła na moje podniebienie. Dostałam co prawda w zamian bardzo dobry, lekki deser  kakaowo-śmietankowy, ale co z tego, że mi smakował, skoro nie był tym, czym miał być. Byłam więc najzwyczajniej w świecie rozczarowana, to trochę tak, jak czekać cały tydzień na tradycyjny, niedzielny rosół u babci, a dostać ogórkową, no niby też dobre, ale nie na to się czekało. Widać było, że deser przygotowany był wcześniej i krojony z formy, wystarczyło rano przygotować jeden mały kawałek, bez spodu i było by po problemie, bo podejrzewam, że w samej piance nic glutenowego nie było.  Zresztą, skoro to co mi podano też było, czymś w rodzaju pianki, co stało na przeszkodzie zrobić ją z płatkami róż? Byłabym wtedy usatysfakcjonowana.
Deser, który niestety nie był pianką z płatkami róż :(
Napisałam następnego dnia do właściciela restauracji i wyjaśniłam moje obiekcje. Pan zachował się bardzo uprzejmie i profesjonalnie (szkoda, że tego profesjonalizmu nie wykazał wcześniej), zapewnił, że zwróci uwagę personelowi i zadba o ich przeszkolenie, że nie zamierza rezygnować z bezglutenowego menu i zaprasza mnie serdecznie, abym odwiedzała restaurację, żebym następnym razem dała znać kiedy przyjdę, wtedy dopilnuje wszystkiego osobiście i dostanę rabat. Szczerze, to nie zależy mi na rabacie, ani specjalnym traktowaniu, mi zależy na tym, żeby każdy Celiak miał możliwość iść do restauracji i mieć absolutną pewność, że zje bezpiecznie. 

Plusami całego wydarzenia, były: 
+ smaczne jedzenie
+ miła obsługa na sali
+ przytulny wystrój
+ odpowiednia reakcja obsługi i właściciela na zaistniały problem i chęć jego rozwiązania

Minusy, które z pozoru mogą wydawać się błahostkami, ale całkowicie zmiażdżyły wszelkie pozytywy to:
- BRAK PODSTAWOWEJ WIEDZY NA TEMAT DIETY BEZGLUTENOWEJ i to w restauracji, która należy do programu "menu bez glutenu".
- Niewystarczające zadbanie o potrzeby klienta na specjalnej diecie 

W przypadku braku wiedzy, niestety, ale całości dopełniły zapewnienie kuchni, że pęczak nie ma glutenu i jej przeświadczenie o własnej racji. Gdyby kelnerka wróciła z informacją "przepraszam bardzo, kucharz ze względu na ogrom pracy podczas festiwalu, przeoczył to, zaraz Pani wymienimy talerz" wyglądałoby to zupełnie inaczej, chociaż w drugiej strony niewiedza kucharza zostałby niezauważona, a przez to nie było by szans na jej skorygowanie. 
Jeśli chodzi o drugi zarzut, wystarczyło zamiast kaszy pęczak, podać ryż, a deser zrobić podobny  - byle różany i było by perfekcyjnie, dwa małe szczególiki, a zaważyły na całej ocenie. 
Natomiast najgorsze jest to, że cała ta wizyta całkowicie skompromitowała program "menu bez glutenu" i obnażyła niedbałość polskich restauratorów i kucharzy. Podstawą powinna być chęć zdobywania wiedzy oraz umiejętność traktowania klientów ze specjalnymi potrzebami żywieniowymi, jeśli już ktoś chce taką kuchnię oferować. Niestety celiakia to nie jest moda, ani fanaberia, to poważna choroba! 
Wielokrotnie czytałam i słyszałam, że właściciele barów i restauracji nie chcą dołączać do programu "menu bez glutenu", bo to dodatkowe koszty. Nie wiem, przyznam szczerze, jakie one są, ale za tymi kosztami, powinny iść szkolenia i permanentne wsparcie dla pracowników i właścicieli takich miejsc. Certyfikat natomiast powinien dawać gwarancję, że osoba chora może bez obaw zamówić i zjeść bezglutenowy posiłek. 
A co mamy? W moim przypadku utratę jakiegokolwiek zaufania i ogromne rozczarowanie. 
Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się poważnego traktowania i że pojawią się miejsca, które będę mogła odwiedzać bez obaw ciesząc się smacznym jedzeniem. Niestety, póki co, wychodzi na to, że w Polsce liczy się tylko zysk, a wszystkie bezglutenowe oferty kierowane są do ludzi, którzy przeszli na dietę z własnego wyboru (w rzeczywistości nie mającymi problemu ze zjedzeniem gdziekolwiek), a Celiacy nadal są zepchnięci na margines, muszą się chować ze swymi termosami i lunchboxami, jadać w deszczu na ławce w parku i popijać wodę w restauracji, obserwując jak ich znajomi, delektują się smacznym daniem. Przykre!



wtorek, 5 kwietnia 2016

Domowy bezglutenowy burger

Krótko i na temat ;) Zamarzył mi się ostatnio burger, jak te z Barcelony - bezglutenowy, smaczny i zdrowy. Więc zrobiłam sobie sama bułę z kotletem ;) Pieczywo upiekłam według przepisu, który znajdziecie TUTAJ. Do środka zapakowałam kotlet z mielonej piersi kurczaka, pomieszanej z surowym jajkiem i  z podsmażoną cebulką z pieczarkami. Przyprawiłam majerankiem, tymiankiem, pieprzem i solą, podsmażyłam, poddusiłam i już.  Dodałam to co znalazłam w lodówce - sałatę lodową, pomidorki koktajlowe, plaster cebuli, paprykę konserwową, grillowany ser halloumi, no i oczywiście sos, a sos był musztardowo-chrzanowy. Pycha, zniknęło w 3 minuty. Taka tam mała inspiracja dla Was ;) Ciekawa jestem, czy też robicie sobie bezglutenowe  burgery i jakie dodatki lubicie najbardziej? Smacznego.