Miałam pracować, ale przyszły
chmury ze śniegiem, a z nimi ból głowy, więc mocne postanowienie pisania
doktoratu upadło. Jednak, żeby nie być takim bezczynnym, postanowiłam
przygotować dla Was fotorelację z targu w Tagbilaranie. Lokalne targowiska, to
zazwyczaj najlepsze miejsce, gdzie każdy Celiak w podróży znajdzie bazowe
produkty w sam raz do stworzenia bezglutenowego obiadu. Nie wspomnę o górach
owoców, które w krajach tropikalnych są najłatwiejszą do zdobycia bezpieczną
przekąską. Odwiedzanie miejscowych bazarów polecam Wam gorąco, miejcie jednak
na uwadze, że tam najczęściej kręcą się kieszonkowcy i trzeba skupić uwagę na
własnym portfelu, a najlepiej nie zabierać ze sobą nic poza pewną kwota
przewidzianą na zakupy.
A jak radzę sobie z brakiem
kuchni, gdy już zrobię te zakupy? Mam swoje sposoby, które być może zdradzę
następnym razem :)
W Tagbilaranie zachwyciły mnie
świeże ryby i owoce morza, wyglądały jakby przed kwadransem jeszcze żwawo
pływały w morzu. Suszone ryby też cieszyły się dużym powodzeniem. Ogromny wybór
warzyw, których w większości nie znałam, był okazją do nawiązania rozmowy ze
sprzedawcami, których bardzo bawiło, że pytamy co jest czym i jak to przyrządzać
i z czym się to je. Oferta owoców nie powalała tak jak na mercado w Arequipie,
ale być może na taką porę roku trafiliśmy, tak czy inaczej poznałam lanzones i
spróbowałam duriana, co mnie w zupełności usatysfakcjonowało ;) Ceny? za garść
ostrych papryczek zapłaciliśmy tak mało, że nawet na nasze grosze nie dało się
przeliczyć ;)
Lubię takie miejsca :) zawsze dużo czasu tam spędzam :)
OdpowiedzUsuń