poniedziałek, 30 listopada 2015

W biegu w Krakowie

Pyszne placki ziemniaczane z pieczarkami w Wielopole 3
Wasz Celiak nie tylko buja się w tropikach, ale czasem rzuci go na parę dni w Polskę. Tym razem siedzę sobie służbowo w Krakowie, tylko dwa dni, ale za to w niezwykle gościnnym miejscu, a w dodatku z widokiem na Wawel (chociaż ochrzciłam go już dawno mianem Wafla ;)). Gospodarze nasi zaprosili nas nas co prawda na śniadanie i obiad, no ale cóż, pomidorówką z makaronem i schabowym raczej się nie uraczę, chociaż z pewnością były pyszne.
Na szczęście w Krakowie na brak bezglutenowych lokali nie można narzekać. Wczoraj odwiedziłam jeden z nich, dziś przetestowałam inny i tak się objadłam, że toczę się jak kulka. Restauracje bezglutenowe znalazłam na stronie "menu bez glutenu" wszystkie blisko Rynku. Wczoraj wybór padł na Wielopole 3 (nazwa pochodzi od adresu), serwują tam dania wegetariańskie i większość jest bezglutenowa. Mogę polecić to miejsce z czystym sumieniem. Porcje jak dla mnie duże, nie za drogie (11-16 zł za danie główne) . Ja zjadłam zupę sezonową, która, tym razem była pikantną zupą pomidorową z ciecierzycą i quinoą (około 9  zł) i placki ziemniaczane z pieczarkami (ok 12 zł). Zupę bym bardziej doprawiła, ale placków już dawno nie jadłam i byłam zachwycona, były grubo tarte i chrupiące :) MEGA!! Dzisiaj wpadłam tam na chwilę na bezglutenową babeczkę z płynnym środkiem, nie wyobrażacie sobie błogostanu jaki pojawił się na moim obliczu :) Można tam też zamówić risotto, sałatkę, lub zapiekankę z kaszy jaglanej.
Zupa sezonowa w restauracji Wielopole 3

Risotto 
Dziś na obiad jadłam pyszną zupę czosnkową i bezglutenowe pierogi z mięsem w "Pod Baranem" na ulicy Św. Gertrudy. W karcie inne dania kuchni polskiej w wersji bezglutenowej i w dość szerokim wyborze, kusiła kaczka i dziczyzna, ale jak była możliwość zjeść pierogi, to szkoda było nie skorzystać, a warto bo farsz niemal identyczny jak robiła moja babcia, a ciasto jak na bezglutenowe, całkiem cienkie i elastyczne (foty poniżej, za ich jakość przepraszam, ale robione komórką, a w restauracjach, jak wiecie, światło raczej sprzyja przytulnej atmosferze, niż ostry zdjęciom i tak powinno być). Mój chłopak był po obiedzie, więc zamówił tatara i też był niezły. Ceny nieco wyższe (pierogi około 25 zł dziczyzna 65 zł, tatar 30 zł, zupa sezonowa 6 zł). Jutro przed wyjazdem może mi się uda przetestować jeszcze jedno miejsce. Jak na razie wybór bezglutenowego jedzenia w Krakowie całkiem przyzwoity, jestem miło zaskoczona, a co najważniejsze najedzona :)
Zupa czosnkowa "Pod baranem"
Befsztyk tatarski
Bezglutenowe pierogi z mięsem

sobota, 28 listopada 2015

Celiak w Air China - krótkie sprawozdanie z podróży chińskimi liniami lotniczymi :)

Cześć i czołem,
na wstępie chcę przeprosić za długą nieobecność, ale jak wiecie byłam w podróży. Co prawda plan był taki, że będę nadawała z Azji, ale ze względów technicznych nie wyszło to tak jak miało. Obiecuję nadrobić, a następnym razem lepiej się przygotować. Dziś tak na szybko, krótka relacja z lotu liniami Air China, czyli jak nas nakarmią, jeśli w ogóle to zrobią i czego możemy się spodziewać w chińskim samolocie ;)

Leciałam na trasie ze Sztokholmu do Manili z przesiadką w Pekinie (o lotnisku w Pekinie napiszę wkrótce) i z powrotem z Manili do Barcelony również przez Pekin. Bilet kupiłam w promocji, a co się z tym zazwyczaj wiąże przesiadka nie była zbyt korzystna, doliczając do tego opóźnienia spowodowane lekkimi opadami śniegu (co obsługę lotniska w Pekinie najwyraźniej przerosło) oraz dodatkowe loty, cała moja podróż na Filipiny trwała jakieś dwie doby, dokładnie nie liczyłam, ale wyglądało to mniej więcej tak:
Polski Bus przed 5 nad ranem z Wrocławia do Krakowa (3 i pół godziny)>> dojazd na lotnisko >> koło południa lot liniami Norwegian Air Shuttle do Sztokholmu >> około 4 godziny na przesiadkę >> po 18 lot Air China do Pekinu (około 10 - 11 godzin) >> przesiadka na lot Air China do Manili, która miała trwać około 10 godzin, a w rzeczywistości spędziłam na lotnisku prawie 14 godzin >> po 6 rano lot z Manili do Tagbilaranu liniami Cebu Pacific Air, na którą ledwo zdążyliśmy (półtorej godziny)>> lądowanie w miejscu przeznaczenia plus dojazd do hotelu. To daje wynik około 47 godzin ;)

Zakładając, że podróż będzie trwała jakieś dwie doby, a na posiłek bezglutenowy mogłam liczyć tylko w Air China (bo jak większość dużych linii lotniczych mają go w ofercie), oczywiście zaopatrzyłam się w odpowiedni prowiant i dobrze zrobiłam, bo jak się okazało w drodze na Filipiny mój bezglutenowy posiłek wyglądał tak:
Po czasie dowiedziałam się, że coś nie zadziałało systemie rezerwacji. Zapewne dlatego, że leciałam tymi liniami pierwszy raz i nie mieli moich danych w systemie, więc zamówienie aktywowało się dopiero w momencie drukowania biletu na lotnisku, a to już za późno, żeby zapewnili mi specjalny posiłek. Co prawda załoga przejęła się mną trochę i nawet parę osób mówiło po angielsku, więc udało im się wytłumaczyć, że proponowanego mi posiłku wegetariańskiego również nie mogę zjeść, a po ustaleniu co mogę, dostałam całą tacę owoców. Średnio to było pocieszające i sycące, ale resztę drogi jakoś przeżyłam, dzięki własnej przezorności.
Przed powrotem do Europy potwierdziłam jeszcze raz posiłek bezglutenowy i na trasie do Barcelony już nie było z tym problemu. Zawsze w pierwszej kolejności przynoszono mi moje specjalne menu i było ono jak najbardziej bezpieczne. W drodze z Manili do Pekinu dostałam całkiem smacznego, soczystego kurczaka, ziemniaki (bez soli) i trochę gotowanych warzyw. Do tego sałatkę owocową, banana i chipsy z mango. Muszę przyznać, że prezentowało się to dużo ładniej niż standardowy zestaw, który dostał mój chłopak (breja z ryżu z jakąś dziwnie różową, mieloną, niby wołowiną) i zapewne w smakowało też lepiej.
Po przesiadce, na trasie z Pekinu do Barcelony na obiad zaserwowano mi podobny zestaw, czyli kurczaka z warzywami i ziemniakami, do tego sałatkę owocową i sałatkę z wędzonym łososiem, sok pomarańczowy.

Na śniadanie dostałam omlet i owoce, a po międzylądowaniu w Wiedniu jak najbardziej europejską kanapkę bezglutenową z żółtym serem i pomidorem (przepraszam za brak zdjęć, ale już byłam tak zmęczona i głodna, że przypomniało mi się o tym po fakcie).
Jak sobie radziłam podczas przesiadek jeszcze napiszę, a na koniec zamieszczam podsumowanie moich wrażeń z podróży Air China:

Plusy:
+ możliwość zamówienia specjalnego menu
+ całkiem smaczne posiłki bezglutenowe (jak na samolotowe jedzenie)
+ samolot dość komfortowy z dotykowymi ekranami, wyborem filmów, programów tv i muzyki
+ loty w promocjach
+ bardzo dobra herbata (ale to chyba nie powinno dziwić)
+ załoga wykazywała chęć pomocy

Minusy:
- problemy z rezerwacją posiłku podczas pierwszego lotu
- słaba znajomość angielskiego wśród obsługi (niektóre stewardessy nie znały go wcale)
- bardzo ograniczona oferta alkoholu ( wiem, że dla niektórych jest to istotne ;))
- długi czas oczekiwania na przesiadkę w Pekinie, opóźnione i odwołane loty.
- dość kiepski wybór filmów w samolocie (chyba, że ktoś jest fanem chińskich produkcji i filmów akcji, mi zostały tylko bardzo średnie, hollywoodzkie komedie romantyczne i Minionki ;))

wtorek, 3 listopada 2015

Bezglutenowo na Równiku! Celiak w podróży przez Ekwador.

Bezglutenowy posiłek na samiutkim Równiku
                Ekwador mile mnie zaskoczył, bo nasłuchałam się trochę niepochlebnych opinii, ale mnie się podobało chociaż byłam tam zaledwie kilka dni. Podróżując droga lądową z Kolumbii do Peru,  zatrzymałam się na niecałe trzy doby w Quito. O atrakcjach turystycznych, krajobrazach i pogodzie nie będę się rozpisywać, bo nie taki cel przyświeca temu blogowi, wyjątek chciałabym zrobić tylko dla muzeów ze sztuką prekolumbijską, która jest absolutnie przecudowna i napomknąć, że jednym z najpiękniejszych miejsc na mojej trasie było prywatne muzeum Casa del Alabado.
Punktem obowiązkowym w Quito jest również spacer po Równiku. Na przedmieściach stolicy wybudowano cały kompleks, sal wystawienniczych, sklepików z pamiątkami i restauracyjek, skupionych wokół miejsca wyznaczającego Równik. Okazuje się, że Celiak może tam również coś przekąsić, znalazłam choclo con queso, czyli gotowaną kolbę białej, gruboziarnistej kukurydzy, serwowaną z tradycyjnym andyjskim serem. Podano mi do niej sól i sos (którego na wszelki wypadek nie tknęłam), zamówiłam jeszcze napar z liści koki i w zasadzie byłam całkiem ukontentowana. Identyczną kukurydzę z serem można kupić w południowym Peru na plaży, oraz na ulicach Arequipy.


             A co poza tym jadłam w Ekwadorze? Głównie własne zapasy (wafle ryżowe, orzechy itp.) i kupione w markecie owoce, ale ciepłe posiłki też trzeba było sobie zapewnić. Po przyjeździe do Quito, późnym wieczorem, dość długo szukałam czegoś rozgrzewającego do jedzenia. Ostatecznie postanowiliśmy "szarpnąć się" i wybór padł na mieszczącą się przy głównym placu, restaurację należącą do hotelu Plaza Grande. Zjadłam tam pyszną zupę z quinoą, a przepis na podobne danie znajdziecie na moim blogu Quinoa Raz!. W pozostałe dni żywiłam się bardziej ekonomicznie i poprzestałam na ziemniaczkach kreolskich, które zamawiałam w fast foodzie znajdującym się zaledwie 20 metrów dalej. Prosiłam bez sosu, obierałam ze skórek i dwa dni da się przeżyć, przynajmniej było to coś ciepłego ;). Na kolacje robiłam sobie wafle ryżowe z tuńczykiem z puszki i pomidorem, na śniadanie jadłam owoce i nie czułam się specjalnie głodna. Następnym razem postaram się wygospodarować trochę więcej czasu na Ekwador, a Wy możecie przenieść się w kulinarną, bezglutenową podróż na Równik gotując w listopadowy dzień we własnej kuchni zupę z quinoą, albo kolbę kukurydzy z serem (proponuję haloumi). :) Lecę się pakować na Filipiny ;) Pozdrawiam.

Kukurydza z polskiego marketu z serem halloumi, kaparami i amazońskimi papryczkami czereśniowymi, wszystko posypane solą ;)