środa, 25 maja 2016

Celiak w krecikowym kraju ;) bez glutenu w Pradze

           Myślę, że większość z nas ma dość miłe skojarzenie z krajem naszych południowych sąsiadów, pierwszym jak dla mnie jest Krecik, któż by go nie kochał? Drugim żelki, a trzecim piwo (oczywiście to te z popularnych i przyziemnych skojarzeń :p ). No jeszcze można by po drodze knedliki wymieniać, paczki pistacji, całkiem niezłe wino i rzecz jasna całą masę pięknych miejsc do zwiedzania, ciekawą architekturę i sztukę.  
               O choćby paru dniach w Pradze myślałam intensywnie od zeszłego roku, z Wrocławia jest blisko, bilety na Polski Bus można czasem upolować za pół darmo (ja dostałam za około 20 zł za osobę w jedną stronę), czekałam tylko na parę luźnych dni i ładna pogodę. W końcu się udało. Mogłam pojechać tylko na dwie doby, ale było warto, bo okazuje się, że Praga to bezglutenowy raj, a w dodatku nie odstaje cenami od Wrocławia, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest taniej. Polecam więc rozważyć w kontekście zbliżającego się długiego weekendu, lub w dalszej perspektywie na wakacje. 
Jeżeli podróżujecie Polskim Busem zaraz na dworcu znajdziecie sklep, gdzie nie tylko można się zaopatrzyć w bilety na metro, ale również kupić bezglutenową przekąskę, ja wybrałam chipsy warzywne z buraków i selera ;) skład naszych polskich odpowiedników jest co prawda lepszy, ale w podróży staram się nie narzekać na tego typu niedogodności ;) 
Skoro już jesteśmy przy przekąskach, to podczas zwiedzania starówki z głodu nie umrzecie, ja trafiłam w drodze do staromiejskiego zegara astronomicznego, na sklep ze zdrową żywnością http://www.countrylife.cz/, również z produktami bez glutenu. Była tam cała masa chrupek, przekąsek, batoników itp. Wybrałam dwa batoniki raw vivo bar, których skład najbardziej mnie przekonał. Oba z quinoą ;) jeden z nich był wysokobiałkowy, a drugi energetyczny. Adres sklepu możecie odczytać na poniższych zdjęciach ;) 

      Oczywiście przed podróżą sprawdziłam, gdzie w Pradze można zjeść bezglutenowy obiad. Śniadaniami się nie przejmowałam, bo na dwa dni wzięłam zapasy z domu.
Pierwszego dnia wybór padł na jedną z najbardziej znanych i popularnych praskich restauracji oferujących dania bez glutenu - restaurację Švejk Restaurant U Karla. Mieści się ona pod adresem Křemencova 7, Praha 1  i specjalizuje w daniach kuchni czeskiej, w której jak wiadomo królują kluchy i zawiesiste sosy mięsne, zapewne niełatwe do odtworzenia w wersji bezglutenowej. Przyznam szczerze, że nie przepadam za tak ciężką kuchnią, chociaż od czasu do czasu najdzie mnie ochota na coś tłustego i kalorycznego ;) Jednak być w Pradze i nie zjeść knedlików, byłoby okrutną stratą, dlatego cieszyłam się na myśl o obiedzie w tym przybytku.
       Lokalizacja restauracji jest bardzo dobra, to zaledwie kilometr na południe od Mostu Karola, można się przejść spacerkiem brzegiem Wełtawy i w kwadrans jesteśmy na miejscu. Wystrój może nie jest jakiś szczególnie przytulny, ale zrobiony z rozmysłem. Nawiązuje do czeskiej tradycji i opowieści o wojaku Szwejku, prostota wnętrza ma przywoływać klimat gospody z czasów I Wojny Światowej, tego typu lokali w Czechach nie brakuje, określiłbym je jako "typowo czeskie", więc jeśli chcemy się wczuć w lokalny klimat to wszystko się zgadza ;) 
        Z bezglutenowego menu wybrałam tradycyjne czeskie danie czyli knedliki (odpowiednik naszych klusek na parze/pyz drożdżowych/pampuchów, czy jak kto woli ;) ) z gulaszem wołowym z kiełbaską i cebulą. Jadłam już podobne danie w Brnie, kiedy jeszcze nie byłam na diecie i chciałam sprawdzić, jak smakuje wersja bezglutenowa. Ponieważ podejrzewałam, że danie nie będzie zawierało satysfakcjonującej mnie ilości warzyw, zamówiłam do tego sałatkę grecką (no cóż, czeska to ona nie jest, ale w karcie była i obfitowała w warzywa). Całą tą ucztę postanowiłam zapić bezglutenowym Bernardem, co tam, jak szaleć to szaleć. Mój towarzysz rozpusty (jakkolwiek to nie brzmi ;)) postanowił przetestować żeberka i zupę kartoflaną. Oba te dania również można było dostać bez glutenu. 
         Wszystko co zamówiliśmy okazało się bardzo smaczne, a porcje ogromne. Największym naszym błędem, było połakomienie się na obiad dwudaniowy, którego nie sposób było zjeść, chyba że ktoś z Was jest rosłym, czeskim harlejowcem. Gdyby było upalne lato, sałatka w zupełności by mi wystarczyła. Całe szczęście, że pierwszego dnia naszego pobytu było w Pradze bardzo chłodno, nawet jak na koniec kwietnia, więc wsunęłam 3/4 tego co mi podano, ale przez resztę dnia trawiłam i trawiłam i trawiłam. Kolacja była całkowicie zbędna. Jednak zupełnym zaskoczeniem było dla mnie to, że poza zrozumiałym odczuciem przejedzenia, nie miałam żadnych innych nieprzyjemnych dolegliwości gastrycznych i tak zostało do końca pobytu. 
         Byłam bardzo mile zaskoczona nie tylko formą podania, ale również wiedzą Czechów na temat kuchni bezglutenowej i nie tylko. Moje dania były oznaczone małymi chorągiewkami z napisem gluten free, co z jednej strony zapobiegało pomyłkom przy serwowaniu dań, z drugiej strony dawało mi poczucie bezpieczeństwa, że w kuchni również odbyło się wszystko jak należy i kucharz świadomie wydał danie i nie było sytuacji, że przez przypadek się zamyślił i posłał mi glutenowe.  Poza tym we wszystkich lokalach, w których byłam w karcie przy daniach są oznaczone występujące w nich alergeny. Czekam kiedy coś takiego wprowadzą u nas i osoby z celiakia, nietolerancją laktozy, uczulone na orzechy, lub seler, będą mogły bezpiecznie zjeść w restauracji. 
Mój zestaw, czyli sałatka grecka, knedliki z gulaszem i piwo kosztował około 60 zł, zważywszy na jakość, wielkość porcji i lokalizację, cena zupełnie normalna.  

Ogólnie wizyta w Švejk Restaurant U Karla na dużym plusie. 
+ za smaczną tradycyjną kuchnię w wersji bezglutenowej
+ za obsługę
+ za wygląd lokalu utrzymany w klimacie gospody z czasów I Wojny Światowej
+ za ogromne porcje
+ za stosunek ceny do jakości i wielkości porcji
+ za lokalizację
       Jak już wspomniałam po tym całym obżarstwie (bo inaczej tego nie można nazwać), do końca dnia nie byłam głodna i opcja kolacji odpadała. Miałam upatrzone jeszcze parę polecanych lokali, ale zupełny przypadek sprawił, że następnego dnia, zjadłam przepyszny obiad we włoskim stylu :). Podczas tradycyjnego tułania się po starówce, wpadł mi po prosu w oko szyld z napisem "Gluten free italian restaurant", przejrzałam pobieżnie wywieszoną przy wejściu kartę i uznałam, że będzie to idealne miejsce na jutrzejszy obiad ;)
      Restauracja nazywa się Alriso i znajdziecie ją przy Betlémské náměstí 11, Praha 1. Lokalizacja świetna, bo mamy stąd około 500 metrów do zegara astronomicznego i tyle samo do Mostu Karola, a zaraz obok restauracji w sąsiedniej bramie mieści się Muzeum Kultur Azji, Afryki i Ameryki, które ze względu na moje osobiste zainteresowania bardzo polecam ;)
         Alriso oferuje tylko i wyłącznie dania bezglutenowe kuchni włoskiej. Bazują na risottach, ale można tam zjeść również bezglutenowe makarony, zupy, dania mięsne, a nawet owoce morza. Jak na włoską  restaurację przystało, mają bogatą ofertę win, są też oczywiście bezglutenowe desery, jak chociażby tiramisu. Oprócz dań z karty codziennie proponowany jest inny zestaw obiadowy - zupa i trzy różne dania do wyboru.
        Wystrój restauracji utrzymany jest w tradycyjnym, przytulnym włoskim stylu, drewniane meble, domowe kraciaste obrusy, a do tego przepiękna zastawa, która przykuła moją uwagę. Całości dopełnia dbałość o szczegóły - świeżo nakryte stoły czekające na gości, serwetki ozdobione kokardkami z makaronu, nienachalne, a przywołujące domowy klimat elementy dekoracyjne.
            Kolejnym dużym plusem tego miejsca, było tak zwane "czekadełko", nie wszystkie restauracje to praktykują, a nawet jeśli, to zazwyczaj jest ono glutenowe. Tym razem, zaraz po złożeniu zamówienia otrzymaliśmy papierową torbę z przepysznym bezglutenowym chlebem wypiekanym na miejscu, a do tego oliwę z oliwek.
Jeszcze zanim musiałam przejść na dietę, wybierałam raczej ciemne chleby żytnie, nigdy nie byłam specjalna fanką jasnych, puchatych bułeczek (nie chcę też wiedzieć jakie ulepszacze w tym chlebie były), ale muszę przyznać, że gdybym dostała 3 bochenki to zjadłabym je od razu, taki był dobry ;) Oliwa również najlepszej jakości, a na to zawsze zwracam uwagę. Podbili więc moje serce już samym chlebem z oliwą i jest to najlepszy przykład jak prostym, nie wymagającym dużego wysiłku i nakładów finansowych trikiem, można zjednać sobie klienta już od progu ;)
            Mój chłopak skorzystał z menu dnia i zamówił zupę z soczewicy i risotto na winie z pieczarkami, a ja wybrałam z karty spaghetti z czosnkiem, oliwą z oliwek i pieczonym boczkiem. Oba dania kosztowały około 25 - 26 złotych. Do tego zamówiliśmy po kieliszku białego wina.
Wszystko było pyszne, doskonale doprawione, porcje w sam raz, przepięknie podane - prosto, ale elegancko. Kelner spytał, czy życzymy sobie parmezan do dania, a gdy odpowiedzieliśmy twierdząco, przyszedł z kawałkiem sera i tarką i dodatkowy składnik trafił na nasze talerze.
Ja nie czułam w ogóle, że jem bezglutenowy makaron, ale widocznie jest to już kwestia przyzwyczajenie, bo mój chłopak, który jest makaronowym potworem i mógłby się żywić tylko nim, próbując mojego dania stwierdził, że dla niego jest to inne, ale z pewnością nie jest gorsze. Zatem zakładam, że jeśli zabierzecie do tej restauracji swoich glutenowych towarzyszy nie będą zawiedzeni.

Wizyta w Alriso wypadła również na duży plus :)
+ za pyszne włoskie bezglutenowe dania z doskonałych jakościowo składników
+ za stuprocentowo bezglutenową restaurację
+ za "czekadełko" w postaci pysznego bezglutenowego pieczywa i bardzo dobrej oliwy z oliwek
+ za przytulny domowy klimat w restauracji
+ za dbałość o detale, szczególnie piękną zastawę, na której podano nam dania
+ za możliwość wyboru dania dnia
+ za dobry wybór win
+ za kompetentną obsługę
+ za cenę adekwatną do jakości i wielkości porcji

           Drugi dzień pobytu już do końca minął nam pod znakiem kuchni włoskiej, ponieważ na kolację przed samym wyjazdem z Pragi wybraliśmy się do UNO. To jednak było największe rozczarowanie całej podróży. Niby nie było źle, ale też nie do końca było to to, czego szukam, gdy wyjeżdżam zwiedzać bliższy, lub dalszy świat. Chociaż dość trudno ocenić mi to miejsce na podstawie kawałka pizzy, która nie była zła, ale też nie powaliła mnie na kolana. Gdyby było to danie na miarę tych opisanych powyżej z pewnością przymknęłabym oko na klimat lokalu, który zupełnie mi nie odpowiadał, ale może od początku.
          Restauracja Uno oferująca dania kuchni czeskiej i włoskiej, znajduje się w centrum handlowym Palladium na Náměstí Republiky 1, Praha 1. Ta lokalizacja ma swoje plusy i minusy. Plusem i powodem, dla którego wybrałam to miejsce na kolację przed wyjazdem jest niewielka odległość do dworca autobusowego Florenc - około kilometr. Na tym jak dla mnie plusy tej lokalizacji się kończą, ale od razu uprzedzam, że to moja zupełnie subiektywna opinia i to co dla mnie jest minusem, zapewne dla niektórych będzie dużym plusem. Ja zwyczajnie nie znoszę jeść w centrach handlowych, zawsze robiłam to tylko w ostateczności, gdy musiałam wybrać się na większe zakupy i zwyczajnie nie miałam czasu zjeść gdzie indziej. Dla mnie po prostu takie miejsca nie mają duszy, a ja lubię celebrować jedzenie (nawet jeśli jest to zwykła kanapka jedzona na ławce w parku). Jeść należy w spokoju i w miłej atmosferze, a nie wśród zgiełku w tłumie zakupowiczów, a tak się składa, że wszystkim restauracjom w centrach handlowych ten klimat się niestety udziela. Myślę, że to jednak zaważa na całej ocenie tego lokalu, jedyne co w moim odczuciu ratowało to miejsce, to bardzo dobrze zaprojektowane oświetlenie, które nadawało przynajmniej pozory przytulnej atmosfery. Sam wystrój prosty i nowoczesny, dla mnie neutralny.
             Wybraliśmy się tam na kolację i nie byliśmy specjalnie głodni, nie chcieliśmy się też zbytnio przejadać przed podróżą, więc zamówiliśmy jedną pizzę na dwie osoby. Nie do końca jednak, miałam poczucie, że jest to mój świadomy wybór. Po pierwsze dlatego, że karta była dość duża i chaotyczna, miałam problem z szybkim ogarnięciem, co tam jest bez glutenu, a co nie. Zanim to zrobiłam, kelnerka dwa razy zdążyła, przyjść zapytać co zamawiamy. Niestety jest typowe, że pośpiech towarzyszący galeriom handlowym, udziela się również obsłudze w restauracjach i to nie pierwszy raz, gdy rzuciło mi się to w oczy. Pizzę wybrałam więc w przypływie zniecierpliwienia, a z jeszcze większą niedbałością zamówiłam herbatę. Bardzo nie lubię tak zamawiać jedzenia, ponieważ tak rzadko mam teraz okazję jeść na mieście, że chciałabym każdym momentem się cieszyć, a o potrzebie trafności wyboru nie wspomnę, ale do rzeczy.
            Pizza z pikantnym salami była smaczna, na cienkim spodzie, ale nie była niczym szczególnym, a ciasto w zasadzie nie przypominało pizzy, ta którą robię w domu jest o niebo lepsza. Herbata jak herbata, dostaliśmy też chyba - z tego co pamiętam - jakieś "czekadełko", ale było glutenowe. Pizza kosztowała około 32 zł, stosunek ceny do jakości i rozmiaru pizzy - porażka.
Jeżeli ktoś jest właśnie w szale zakupów i potrzebuje coś na szybko zjeść, no to w porządku. Może kiedyś będę miała okazję przetestować więcej dań przez nich proponowanych, szczególnie tych czeskich, ale szczerze mówiąc nie wiem czy mam ochotę, skoro w tej samej cenie, albo taniej mogę zjeść w Pradze o wiele lepiej i w milszej atmosferze. To w zasadzie tyle na temat Uno, warto wiedzieć, że jest w pobliżu dworca autobusowego, ale ogólny bilans przedstawia się następująco:

+ za lokalizację blisko dworca autobusowego
+ za smak pizzy (no nie było to niesmaczne)
+ za nastrojowe oświetlenie
- za lokalizację w centrum handlowym - brak klimatu
- za zbyt niecierpliwa obsługa
- za mało przejrzystą kartę
- za stosunek ceny do jakości i wielkości porcji

I jeszcze na zakończenie kilka słów o czeskim piwie. Do niedawna Bernard i Celia były jednymi z lepszych bezglutenowych piw dostępnych w Polsce, to się zmieniło wraz z wprowadzeniem przez polskie browary ich własnych propozycji, szczególnie Chmielaki z browaru Wąsosz i jasnego oraz ciemnego Kormorana. Nawet oferta wrocławskich barów zaczyna być dużo ciekawsza, niż ta w Pradze. Tam nadal do wyboru mamy dwa bezglutenowe piwa czyli Bernarda i Celię, no licząc ciemną Celię to trzy. Mam więc wrażenie, że czeskie browary stoją w miejscu, jeśli chodzi o ofertę dla Celiaków.
Ja zdecydowanie wolę Bernarda i jego wybierałam, ale jeśli wybieracie się z glutenowym towarzystwem do stolicy Czech, warto odwiedzić jeden z multipabów. Ponoć są w Pradze lepsze, ale my z braku czasu i ze względu na lokalizację wybraliśmy Pivovarský klub, zaraz obok dworca Florenc na ulicy Křižíkova 272, Praha 8 i bardzo nam się tam podobało, a więc Na zdraví! ;)



wtorek, 26 kwietnia 2016

Filipińska sałatka z jadalnymi kwiatami

W poprzednim poście opisywałam moje doświadczenia z Restaurant Week, tegoroczna kwietniowa edycja inspirowana była kwiatami jadalnymi. Obowiązkowo musiałam więc wrócić do sałatki kwiatowej, którą jadłam w Bohol Bee Farm  na Filipinach. Pamiętacie ją? Pisałam o niej już tutaj. Musze przyznać z ręką na sercu, że była to jedna z najlepszych sałatek jakie jadłam w życiu. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała odtworzyć jej w swojej kuchni, czekałam tylko na wiosnę,  która dostarczyła mi kluczowy składnik, czyli jadalne kwiaty. Ja użyłam bratków i stokrotek, ale do wyboru macie całkiem sporo innych gatunków, jak chociażby fiołki, koniczynę, nagietki, nasturcje, róże, chabry, kwiaty ogórecznika, rumianku itd. Sezon kwiatowy dopiero się rozpoczął, więc do tego dania z pewnością będę wracała, za każdym razem w trochę innej odsłonie. 
Mimo, że jest to sałatka, to jednak bardzo sycąca, bo w jej skład wchodzi mięso z kurczaka i orzechy arachidowe, w tropikach zupełnie wystarcza na obiad dla przeciętnej kobiety z północy ;) Kropką nad "i" jest genialny sos. Obawiałam się, że nie będę potrafiła go odtworzyć, ale chyba udało mi się rozgryźć większość składników i wyszedł, bardzo podobny, może tylko odrobinę mniej pikantny. Dobra, dość tej gadaniny, UWAGA! podaję przepis: 

Składniki sałatki:

kilka liści sałaty strzępiastej
2 garście jadalnych kwiatów (w tym przypadku bratki i stokrotki)
1 pojedyncza pierś z kurczaka, lub mięso z udka (bez skóry) 
1 cebula
pół szklanki orzechów arachidowych
olej sezamowy, lub kokosowy do smażenia 

Składniki sosu:

kawałek imbiru (około 5 cm)
garść orzechów arachidowych
4 łyżki oleju arachidowego (można zastąpić innym neutralnym w smaku)
sok z jednej małej cytryny
1 i 1/2 łyżeczki miodu
pieprz
sól

Wykonanie:

Cebulę i kurczaka bardzo drobno siekamy i podsmażamy na oleju, aż ładnie się zrumienią, w międzyczasie doprawiamy je solą i pieprzem, pod koniec smażenia dodajemy do nich pół szklanki orzechów arachidowych, które należy wcześniej uprażyć na suchej patelni. Mieszamy wszystko razem i odstawiam, aby lekko przestygło. Miskę wykładamy liśćmi sałaty, na nie nakładamy kurczaka z cebulką i orzechami (w momencie podania nie powinny być, ani gorące ani całkiem zimne, najlepiej lekko ciepłe), przykrywamy z wierzchu kwiatami. Osobno podajemy sos do polania sałatki. Sos robimy z obranego i utartego na tarce świeżego imbiru, który łączymy z pozostałymi składnikami i blendujemy na gładko (orzechy można wcześniej namoczyć, ale jeśli mamy dobry blender, to nie jest to koniecznie), polewamy nim danie według uznania. To właściwie tyle, można już jeść ;) 

Ps. Obawiam się, że moje kwiaty na balkonie nie przeżyją zbyt długo

niedziela, 24 kwietnia 2016

Celiak na Restaurant Week. Miało być tak pięknie, a wyszło jak wyszło.

Wnętrze restauracji "Aliki" we Wrocławiu, zdjęcie pochodzi ze strony restaurantweek.pl
              W tym miesiącu odbywał się w całej Polsce festiwal kulinarny "Restaurant Week". W skrócie - wydarzenie poległo na tym, że mieliśmy okazję zarezerwować stolik i w okazyjnej cenie 39 zł spróbować "trzydaniowego doświadczenia restauracyjnego" w jednej, lub kilku wybranych przez nas restauracjach w całej Polsce, które w tej akcji uczestniczyły. Jak można przeczytać na stronie restaurantweek.pl jest to "starannie wybrana grupa najlepszych i najbardziej autorskich Restauracji polskich miast". 
Idea moim zdaniem bardzo fajna, wiec zaczęłam przeglądać oferty wrocławskich lokali w nadziei, że znajdę jakąś propozycję dla siebie. Rzeczywiście restauracja Patio deklarowała możliwość przygotowania dań w wersji bezglutenowej, należy ona do programu "menu bez glutenu," sprawdziłam więc, jakie jeszcze lokale z tej listy biorą udział w festiwalu. Znalazłam La Maddalenę, w której byłam już wcześniej i Alyki, gdzie od pewnego czasu planowałam się wybrać. Co prawda nie proponowały one menu festiwalowego bez glutenu, ale pomyślałam, że nie zaszkodzi zapytać. Mój wybór padł na Alyki, ponieważ ich propozycja dań zachwyciła mnie. Były to: consomme limonkowe / parmezanowa polenta / rostbef na różowo / pianka z kwiatu bzu czarnego / twarożek miętowy na przystawkę. Danie główne: kaczka sous-vide / żółty pęczak / puree marchewkowo-pomarańczowe / rzepa arbuzowa / wiśnie / kwiaty jadalne i deser: ciasteczko / pianka z płatkami róży / biała czekolada / salsa kiwi & mięta. Sami przyznacie, że brzmi i wygląda cudownie, warto wspomnieć, że motywem przewodnim tegorocznej wiosennej edycji były kwiaty jadalne.
Propozycja menu festiwalowego, serwowanego w restauracji, "Alyki", zdjęcie pochodzą ze strony restaurantweek.pl
Wysłałam wiadomość i otrzymałam odpowiedź, że oczywiście nie ma żadnego problemu, mogę spokojnie rezerwować stolik, tylko, żebym poinformowała wcześniej, kiedy dokładnie przyjdę, aby moja bezglutenowa wersja była przygotowana. Podczas rezerwacji, dodałam w komentarzu informację o tym, że zamawiam jeden zestaw bezglutenowy dla osoby chorującej na celiakię, a dwa dni przed wizyta w restauracji, jeszcze raz upewniłam się, czy takie dania będą dla mnie przygotowane, podałam datę i godzinę rezerwacji, wszystko zostało potwierdzone. 
Zaraz po wejściu do restauracji zostaliśmy powitani przez kelnerkę, której zgłosiłam swoją dietę. Usiedliśmy zamówiliśmy winko, rozejrzeliśmy się po lokalu, który okazał się bardzo przytulny, wystrój inspirowany podróżami, nadaje temu miejscu jego własny charakter i zdradza profil restauracji.
Po chwili otrzymaliśmy pierwsze danie, kelnerka opowiedziała nam o nim i poinformowała mnie, że polenta jest z kukurydzy, więc nie ma w składzie glutenu i mogę bez obaw jeść. Danie było absolutnie fenomenalne. Na kukurydzianej polencie z parmezanem leżał plasterek cudownie różowego roztbefu i kleksiki miętowego twarożku, wszystko przystrojone było świeżymi kwiatami i kiełkami groszku. Obok spoczywała pianka o smaku kwiatu czarnego bzu. Do tego dostałam w dzbanuszku consomme (klarowny bulion) z nuta limonki, który należało delikatnie nalać na talerz, tak aby nie zniszczyć pianki. Pierwszy raz jadłam taką kompozycję, smaki bardzo fajnie się przenikały i uzupełniały, szczególnie zachwyciłam mnie ta lekka kwiatowa pianka. 
Bardzo udana przystawka ;)
 Niestety później było już tylko gorzej. Danie główne serwowane było na pęczaku, spodziewałam się więc, że mój składnik zostanie wymieniony na coś innego, chociażby na ryż. Pół biedy gdyby, zwyczajnie został pominięty, ale dostałam moje danie, bez sosu wiśniowego, który był dodatkiem, a mógł zawierać mąkę, ale niestety pęczak na talerzu był ...hmm...przeoczyli? Całe szczęście, że umiem to rozpoznać ;), zwróciłam uwagę kelnerce, oczywiście zareagowała, jak należy, poszła wyjaśnić sprawę do kuchni. Jakie jednak było moje zdziwienie, gdy dziewczyna wróciła z informacją, że kucharz, kazał przekazać, że mogę spokojnie jeść, bo zapewnia, że pęczak nie ma glutenu!!! SZOK! Wyjaśniłam grzecznie, że ja z kolei go zapewniam, iż niestety pęczak ma gluten, bo jest z jęczmienia, a jęczmień jest zbożem niedozwolonym na diecie bezglutenowej i bardzo dziękuję, ale nie mogę tego zjeść, bo nie chcę ryzykować wątpliwej przyjemności, jaką jest pobyt w szpitalu. Skończyło się na tym, że obsługa bardzo mnie przeprosiła i dostałam nowe danie, już bez kaszy. Przeprosiny przyjęte, danie pyszne, szczególnie kaczka, ale nie zmienia to faktu, że taki błąd nie powinien mieć miejsca w restauracji należącej do programu "menu bez glutenu", to niewybaczalna wpadka, mogąca kosztować kogoś zdrowie, pobyt w szpitalu, kilka dni wyciętych z życiorysu, zwyczajnie - cierpienie. O innych konsekwencjach już nie będę wspominała, każdy Celiak wie czym się kończy nieprzestrzeganie diety.
Moje danie główne, już bez kaszy.
Wpadkę choć tragiczną, można było jeszcze uratować deserem. Wyczekiwana przeze mnie pianka z płatkami róż, niestety nie dotarła na moje podniebienie. Dostałam co prawda w zamian bardzo dobry, lekki deser  kakaowo-śmietankowy, ale co z tego, że mi smakował, skoro nie był tym, czym miał być. Byłam więc najzwyczajniej w świecie rozczarowana, to trochę tak, jak czekać cały tydzień na tradycyjny, niedzielny rosół u babci, a dostać ogórkową, no niby też dobre, ale nie na to się czekało. Widać było, że deser przygotowany był wcześniej i krojony z formy, wystarczyło rano przygotować jeden mały kawałek, bez spodu i było by po problemie, bo podejrzewam, że w samej piance nic glutenowego nie było.  Zresztą, skoro to co mi podano też było, czymś w rodzaju pianki, co stało na przeszkodzie zrobić ją z płatkami róż? Byłabym wtedy usatysfakcjonowana.
Deser, który niestety nie był pianką z płatkami róż :(
Napisałam następnego dnia do właściciela restauracji i wyjaśniłam moje obiekcje. Pan zachował się bardzo uprzejmie i profesjonalnie (szkoda, że tego profesjonalizmu nie wykazał wcześniej), zapewnił, że zwróci uwagę personelowi i zadba o ich przeszkolenie, że nie zamierza rezygnować z bezglutenowego menu i zaprasza mnie serdecznie, abym odwiedzała restaurację, żebym następnym razem dała znać kiedy przyjdę, wtedy dopilnuje wszystkiego osobiście i dostanę rabat. Szczerze, to nie zależy mi na rabacie, ani specjalnym traktowaniu, mi zależy na tym, żeby każdy Celiak miał możliwość iść do restauracji i mieć absolutną pewność, że zje bezpiecznie. 

Plusami całego wydarzenia, były: 
+ smaczne jedzenie
+ miła obsługa na sali
+ przytulny wystrój
+ odpowiednia reakcja obsługi i właściciela na zaistniały problem i chęć jego rozwiązania

Minusy, które z pozoru mogą wydawać się błahostkami, ale całkowicie zmiażdżyły wszelkie pozytywy to:
- BRAK PODSTAWOWEJ WIEDZY NA TEMAT DIETY BEZGLUTENOWEJ i to w restauracji, która należy do programu "menu bez glutenu".
- Niewystarczające zadbanie o potrzeby klienta na specjalnej diecie 

W przypadku braku wiedzy, niestety, ale całości dopełniły zapewnienie kuchni, że pęczak nie ma glutenu i jej przeświadczenie o własnej racji. Gdyby kelnerka wróciła z informacją "przepraszam bardzo, kucharz ze względu na ogrom pracy podczas festiwalu, przeoczył to, zaraz Pani wymienimy talerz" wyglądałoby to zupełnie inaczej, chociaż w drugiej strony niewiedza kucharza zostałby niezauważona, a przez to nie było by szans na jej skorygowanie. 
Jeśli chodzi o drugi zarzut, wystarczyło zamiast kaszy pęczak, podać ryż, a deser zrobić podobny  - byle różany i było by perfekcyjnie, dwa małe szczególiki, a zaważyły na całej ocenie. 
Natomiast najgorsze jest to, że cała ta wizyta całkowicie skompromitowała program "menu bez glutenu" i obnażyła niedbałość polskich restauratorów i kucharzy. Podstawą powinna być chęć zdobywania wiedzy oraz umiejętność traktowania klientów ze specjalnymi potrzebami żywieniowymi, jeśli już ktoś chce taką kuchnię oferować. Niestety celiakia to nie jest moda, ani fanaberia, to poważna choroba! 
Wielokrotnie czytałam i słyszałam, że właściciele barów i restauracji nie chcą dołączać do programu "menu bez glutenu", bo to dodatkowe koszty. Nie wiem, przyznam szczerze, jakie one są, ale za tymi kosztami, powinny iść szkolenia i permanentne wsparcie dla pracowników i właścicieli takich miejsc. Certyfikat natomiast powinien dawać gwarancję, że osoba chora może bez obaw zamówić i zjeść bezglutenowy posiłek. 
A co mamy? W moim przypadku utratę jakiegokolwiek zaufania i ogromne rozczarowanie. 
Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się poważnego traktowania i że pojawią się miejsca, które będę mogła odwiedzać bez obaw ciesząc się smacznym jedzeniem. Niestety, póki co, wychodzi na to, że w Polsce liczy się tylko zysk, a wszystkie bezglutenowe oferty kierowane są do ludzi, którzy przeszli na dietę z własnego wyboru (w rzeczywistości nie mającymi problemu ze zjedzeniem gdziekolwiek), a Celiacy nadal są zepchnięci na margines, muszą się chować ze swymi termosami i lunchboxami, jadać w deszczu na ławce w parku i popijać wodę w restauracji, obserwując jak ich znajomi, delektują się smacznym daniem. Przykre!



wtorek, 5 kwietnia 2016

Domowy bezglutenowy burger

Krótko i na temat ;) Zamarzył mi się ostatnio burger, jak te z Barcelony - bezglutenowy, smaczny i zdrowy. Więc zrobiłam sobie sama bułę z kotletem ;) Pieczywo upiekłam według przepisu, który znajdziecie TUTAJ. Do środka zapakowałam kotlet z mielonej piersi kurczaka, pomieszanej z surowym jajkiem i  z podsmażoną cebulką z pieczarkami. Przyprawiłam majerankiem, tymiankiem, pieprzem i solą, podsmażyłam, poddusiłam i już.  Dodałam to co znalazłam w lodówce - sałatę lodową, pomidorki koktajlowe, plaster cebuli, paprykę konserwową, grillowany ser halloumi, no i oczywiście sos, a sos był musztardowo-chrzanowy. Pycha, zniknęło w 3 minuty. Taka tam mała inspiracja dla Was ;) Ciekawa jestem, czy też robicie sobie bezglutenowe  burgery i jakie dodatki lubicie najbardziej? Smacznego.


niedziela, 6 marca 2016

Ensalada de Chonta i inne cuda bez glutenu w Amazonii

Ich się na szczęście nie jada (w każdym razie żyjmy w błogiej nieświadomości), ale jest tu, aby usprawiedliwić letarg w jakim ostatnio żyję ;)
Cóż nie da się ukryć, że ostatnio trochę zaniedbałam to miejsce i częstotliwość dodawania postów drastycznie spadła. Biję się w pierś, moja wina, chociaż trochę też wina nadmiaru obowiązków, podłej aury, przedwiosennego przesilenia i szalejącego Hashimoto. Jednym słowem, niespecjalnie byłam ostatnio w formie pozwalającej na sklecenie choćby paru logicznych zdań. Eh! Jednak nic tak nie poprawia  morale, jak wspomnienie tropików ;) wiec dziś opowiem trochę o tym co bezglutenowego jada się w Iquitos, a jada się tam całkiem fajnie.
Przede wszystkim za dużo jeść się człowiekowi nie chce, bo przy tak wysokich temperaturach i wilgotności, można by się żywić przez parę dni samą wodą kokosową, ale bądźmy rozsądni ;) Kokosy i owoce stanowią oczywiście najłatwiejsze do zdobycia bezglutenowe pożywienie, jednak dieta owocowa, ze względu na ilość cukru, raczej nie jest przeze mnie szczególnie polecana ;). Jednak wystarczy uzupełnić ją odpowiednią ilością białka i już można uznać nasze odżywianie w Amazonii za całkiem przyzwoite ;).  
Jeden z wielu wypitych przeze mnie kokosów, gdzieś w zwyczajnej amazońskiej wiosce.
Produkcja soku z pomarańczy :)
Wspomniane kokosy oczywiście polecam, ponieważ woda kokosowa odpowiednio nas nawadnia, ma witaminy i minerały, ponoć działa jak napój izotoniczny, co jest bardzo ważne, gdy zupełnie nie panujemy nad ilością potu produkowaną przez nasz organizm. Z kolei tanie jak barszcz banany i wyciskany niemal na każdym rogu sok z pomarańczy świetnie się sprawdzą jako drugie śniadanie.
O białko nie trzeba się specjalnie martwić, amazońska fauna jest bardzo różnorodna, jeśli nie macie ochoty sprawdzać jak smakują gady, polecam szeroki wybór ryb z Amazonki. Dla mnie absolutnym hitem jest ceviche z ryby słodkowodnej (amazońska odmiana tradycyjnego peruwiańskiego ceviche z wybrzeża). Jest to świeże mięso ryby pokrojone w kostkę, lub w paseczki i zamarynowane w soku z limonki,  z czerwoną cebulką, świeżą kolendrą i ostrą papryką, podawane z gotowaną yucą (maniok jadalny), a niekiedy również z wodorostami <3.  Jeśli lubicie ryby grillowane to z pewnością znajdziecie w Iquitos coś dla siebie, warto spróbować piranii, radzę jednak spytać jak przygotowywano rybę, zanim trafiła na ruszt, czy nie obsypano jej mąką, lub nie marynowano w sosie sojowym. Podobnie rzecz się ma z grillowanymi przekąskami, takimi jak platany, banany, anticuchos, czy szaszłyki z larw (suris). 
Ceviche amazońskie
Pirania z grilla
Szaszłyk z suri i inne smakołyki ;)
W razie głodu, lub tęsknoty za czymś „treściwszym” możemy skusić się na tradycyjne danie regionu zwane Juanes de arroz (nazwa pochodzi od głowy świętego Jana Chrzciciela), lub po prostu Juanes (porcja kosztuje około 8 zł). Ma ona postać sakiewki z liścia bananowca, wypełnionej gotowanym ryżem z kurą, jajkami, oliwkami i przyprawami. Sprawdziłam przepisy i nie ma w nich nic podejrzanego, mimo to warto być ostrożnym i w razie wątpliwości dopytać o skład. 
Tak wyglądają Juanes po rozpakowaniu (źródło: http://cocina-peruana.blogspot.com/2013/02/la-historia-del-juane.html)
 Na zakończenie prawdziwa kulinarna perełka, coś czego nie da się w żaden sposób zdefiniować, opisać, odtworzyć w polskiej rzeczywistości kuchennej. Ensalada de chonta, czyli sałatka ze świeżych serc palmy (porcja kosztuje około 15 zł). Wygląda trochę jak makaron, trochę jak rafia ;) Smakuje w zasadzie nie wiadomo jak, jakby wcale ;) smak tak naprawdę, nadaje delikatny sos winegret, a cała tajemnica tkwi chyba w konsystencji, której nie da się porównać z niczym innym co jadłam. Taka sałatka nic, a mogłabym się nią zajadać cały dzień.  Niestety obawiam się, że nie da się tego kupić w żadnym hipermarkecie i na żadnym osiedlowym bazarku, a serca palmowe ze słoika, czy puszki to zdecydowanie inna bajka. Dla samej tej sałatki warto lecieć do Iquitos, drugi powód to bardzo ostre papryczki - aji charapita ;) 
Ensalada de chonta - sałatka z serc palmowych, amazoński przysmak <3
Takie właśnie fantastyczne Aji Charapita udało mi się zabrać do Polski :) (źródło: http://www.industriassisa.com/productos/ajicharapita.html)