czwartek, 17 grudnia 2015

I co ty będziesz jeść na tych Filipinach?

Kultowa sałatka z kwiatami i pikantnym sosem imbirowym
               Gdy moja mama dowiedziała się, że planuję spędzić ponad dwa tygodnie na drugim końcu Świata (żeby to pierwszy raz) od razu jej główną troską stało się moje wyżywienie. Chyba każda mama tak reaguje ;) jednak moja posunęła się nawet do tego, że przeglądała informacje w Internecie i podsyłała mi ewentualne miejsca, gdzie być może będę mogła coś bezpiecznego spożyć. Dzięki niej trafiłam do fantastycznego miejsca, ale o tym za chwilę. 
            Czy Filipiny są krajem gdzie Celiacy znajdą bez problemu coś dla siebie do jedzenia? Z pewnością nie. Przed wyjazdem czytałam blogi podróżnicze, gdzie zachwalano urodę i klimat tego wyspiarskiego państwa oraz uprzejmość Filipińczyków, ale niespecjalnie zachwycano się jedzeniem. Raczej informacje były zgodne co do tego, że współczesna kuchnia filipińska zdominowana jest przez fast foody, o czym boleśnie przekonałam się na własnym brzuchu w Manilii. 
Mimo wszystko miałam ogromnie dużo szczęścia do jedzenia. Być może była to kwestia wyboru miejsca pobytu. Dwa tygodnie spędziłam na niewielkiej wysepce Panglao położonej w pobliżu większej, zwanej Bohol. Był to rzeczywiście raj, zupełnie jak z folderu turystycznego i to bez Photoshopa, ale jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o tym miejscu odsyłam na blogi podróżnicze, bo ja tu będę się rozpisywać tylko o jedzeniu ;) Zamieszkałam w niewielkim hoteliku o dość oklepanej i banalnej nazwie "Royal Paradise" miejsce spokojne, kameralne i przytulne, jeśli chcecie odpocząć od zgiełku, to polecam, ale również dlatego, że dostawałam tam bezglutenowe śniadanie wliczone w cenę pobytu. Oczywiście nie było to zamierzone ze strony właścicielki i personelu, ale tak się złożyło, że wystarczyły niewielkie modyfikacje i po problemie. Śniadanie składało się z porcji ryżu, suszonych i podsmażonych rybek, jajka sadzonego, lub sałatki, w różnych kombinacjach i kawałka owocu, zazwyczaj był to arbuz. Takie obfite śniadanie przy trzydziestostopniowym upale w zasadzie załatwiało sprawę jedzenia na pół dnia. Uprzednio przeprowadziłam wywiad, żeby się dowiedzieć w jaki sposób przygotowują poszczególne części składowe posiłku i okazało się, że wystarczyło zrezygnować z sosu sojowego, w którym maczali rybki przed usmażeniem. Raz zdarzyła się pomyłka i zamiast ryżu dostałam tosty, ale błąd od razu naprawiono. Bez wdawania się w szczegóły obsługa była uprzedzona o tym, że mam "alergię" (bo to akurat zawsze w takich sytuacjach słowo klucz) i nie wolno mi podawać chleba, mąki, ani sosu sojowego. Tyle informacji wystarczyło, jak na oferowane tam menu. 
Bezglutenowe śniadanie :) rybki, sałatka i kawałek arbuza
Inna wersja hotelowego śniadania - rybki, jajko sadzone, ryż i arbuz
W hotelu można też było zamówić danie obiadowe w postaci smażonych ryb, krewetek i mięsa z dodatkami - ryżem, albo sałatką. Porcja smażonych na maśle krewetek kosztowała około 14 złotych, a smażona ryba 12 z pewnością są to dużo niższe ceny, niż nad Bałtykiem ;), więc korzystałam do woli i dość często po powrocie z plaży zamawiałam jakieś danie, ani razu nie miałam problemu z brzuchem. Czasami przygotowywałam sobie sałatkę, albo dusiłam warzywa w garnku do gotowania ryżu, który kupiłam w markecie w Tagbilaranie. Polecam takie cudo na wszelkie wyjazdy wystarczy podpiąć do prądu i oprócz ryżu można sobie ugotować zupę, duszone warzywa z kaszą gryczaną, jajko, a nawet usmażyć pokrojonego w kostkę kurczaka. W międzyczasie próbowałam lokalnych owoców i przekąsek o których jeszcze napiszę w kolejnych postach. 
Krewetki smażone na maśle w "Royal Paradise"
Smażona ryba z ryżem w "Royal Paradise"
           Jak wspomniałam mama przysyłała mi smsy z wyszukanymi przez siebie informacjami i ciekawostkami. W jednym z nich poleciła mi wizytę w Bohol Bee Farm, które okazało się fantastycznym miejscem, gdzie mogłam bezpiecznie zamówić kilka dań (po konsultacji z obsługą) i zwyczajnie się zrelaksować. Jest to dość rozległa farma położona około 3 km od naszego hotelu, gdzie hoduje się pszczoły i uprawia ekologiczne zioła i warzywa. Na farmie znajduje się restauracja, bungalowy do wynajęcia i manufaktura produkująca lody, herbaty ziołowe, mydełka z mleczkiem pszczelim, różnego rodzaju przetwory z miodem i ziołami, pamiątki dla turystów itd. Farma ma też swoje filie (The Buzzz Cafe) w postaci restauracji, kawiarni i sklepików w kilku miejscach na Boholu i Panglao, między innymi na plaży Alona i w centrum handlowym w Tagbilaranie, ale to co najważniejsze to jedzenie, które mają absolutnie przepyszne. Fantastycznie, że używają produktów organicznych, nieprzetworzonych, bez sztucznych dodatków, dzięki czemu łatwo ustalić, czy coś nam może zaszkodzić czy nie. 
The Buzzz Cafe na plaży Alona
The Buzzz Cafe na plaży Alona
Sklepik z produktami stworzonymi na Bohol Bee Farm
Zakochałam się w kwiatowej sałatce z pikantnym sosem i w zupie z owoców morza, mają też fantastyczne lody trzeba tylko pamiętać, żeby poprosić w miseczce, inaczej mogą je przynieść w wafelku. Te dania okazały się zupełnie bezpieczne, raz tylko w Tagbilaranie zamówiłam grillowaną ośmiornicę, podawaną z ryżem i sałatką i skończyło się bólem brzucha :( obstawiam sos do sałatki, albo coś było nie tak z ryżem. Wracając do mojej ulubionej sałatki z kwiatami, to składa się ona z podsmażonych kawałeczków kurczaka, prażonych orzechów ziemnych, jadalnych kwiatów, sałaty i osobno podawanego sosu, który jest pikantnym winegretem z imbirem. Postaram się odtworzyć przepis i wrzucić go za jakiś czas na bloga, jeśli kupię gdzieś te wszystkie jadalne kwiaty. Zupa z owoców morza była lekkim wywarem z krewetkami, małżami ośmiorniczkami i innymi stworami, które były bardzo świeże i przepyszne, towarzyszyły im chrupiące warzywa, coś cudownego. Jeśli chodzi o lody to podejrzewam, że swoją wyjątkowość zawdzięczają mleku kokosowemu. Mleko krowie jest dość drogie na Filipinach, z kolei kokosy rosną wszędzie i prawdopodobnie one stanowiły bazę tych niezwykle kremowych lodów. Przetestowałam te o smaku duriana, imbirowe i ube (fioletowy ziemniak) naprawdę nie wiem, które smakowały mi najbardziej. Bohol Bee Farm oferuje też różne ciekawe napoje, ale trzeba uważać co się zamawia, bo niektóre są bardzo słodkie. Ja proponuję spróbować soku z buko czyli młodego kokosa. Glutenowcom mogę polecić pizzę z owocami morza, mój chłopak do dziś wspomina ją z rozrzewnieniem. Okazuje się, że czasami gdy jest się przygotowanym na totalną pokarmową katastrofę, można się pozytywnie rozczarować znaleźć miejsca nawet nieświadomie przyjazne Celiakom i takich restauracji i hoteli w trakcie każdej podróży, życzę Wam jak najwięcej.  

Moja ulubiona sałatka kwiatowa w The Buzzz Cafe na Alona Beach 

Fantastyczna lekka zupa ze świeżych owoców morza z warzywami w restauracji Bohol Bee Farm
Lody z ube i imbirowe w restauracji Bohol Bee Farm
Lody z duriana i malunggay w The Buzzz Cafe - Alona Beach
Sok z buko (młodego kokosa) i imbirowa lemoniada (baaardzo słodka) w The Buzzz Cafe w Tagbilaranie
Lemoniada z trawy cytrynowej i sok z buko w The Buzzz Cafe na plaży Alona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz