Każdy Celiak, również ja, zmuszony jest do codziennych
polowań na swój pełnowartościowy bezglutenowy posiłek, niczym lew na tą biedną
antylopę z obrazu Rousseau ;). Taki trochę banał, ale faktycznie czasami się
tak czuję, jak głodne zwierzę, którego podstawowym zmartwieniem jest menu. Ile
to człowiek się musi natropić, żeby coś znaleźć do jedzenia, szczególnie jak
nie jest na swoim terytorium polowań :)
Stąd właśnie ten blog i stąd właśnie się tu wzięłam.
Kiedy przed rokiem dowiedziałam się, że moje bóle brzucha
nie są efektem stresu i tempa, które sobie narzuciłam (co próbowali mi wcisnąć
wszyscy mądrzy lekarze), lecz objawem celiakii, postanowiłam podejść do tego
jak do każdego innego wyzwania w moim życiu. W końcu kto sobie poradzi, jak nie
ja??? Chcieć to móc! i Można? Można! to moje ulubione hasła. Później zaczęłam
zbierać informacje i zewsząd byłam bombardowana pesymistyczną wizją biednego,
niezrozumianego przez otoczenie odludka, który nawet do cioci na imieniny nie
może się wybrać, bo mu się tort węgierski na siłę pcha do gardła, a co dopiero
udać się gdzieś w dalszą podróż.
Dla kogoś kto całe swoje trzydziestoparoletnie życie układał
tak, żeby nie wylądować za biurkiem w koncernie (bez obrazy, wiem, ze niektórzy
to sobie chwalą, ale ja się do nich nie zaliczam), żyć aktywnie i przy okazji
zwiedzać świat, to przyznacie sami, trochę średnia perspektywa. Sytuacja mnie
oczywiście nie zdołowała w żaden sposób, raczej wkurzyła. Przecież jakaś durna
choroba, na która jestem skazana do końca życia, nie będzie mi dyktować, jak to
życie ma wyglądać!! I już!! Póki nie mam na to ochoty nie zmienię zawodu, trybu
życia i wszystkich ulubionych zajęć i przyzwyczajeń. Starczy, że nie mogę się
już szlajać bezkarnie po ulubionych knajpkach i próbować lokalnych specjałów na
wakacjach. Więcej sobie odebrać nie dam. I tego się trzymam i o tym, jak sobie
z tym radzę będę pisać tu właśnie. Może komuś się przyda ;)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz